Agnieszka Sural: o kolażach

Zbiór kolaży Janka Dziaczkowskiego jest swoistym wyborem postaci, motywów i sytuacji ze świata sztuki, który zafascynował młodego artystę. Wprowadzany w tajniki tego obszaru przez własnego ojca, od dziecięcych lat zamiast uczyć się rysować, zbierał wycinki, komponował i kleił, tworząc zaczątki własnego uniwersum. Wykształcenie humanistyczno-filozoficzne ojca połączone z wrażliwością duszy dziecka, otworzyły oczy dojrzewającego syna na inny świat.

Zebrane kolaże funkcjonują nie tylko jako obrazy, to także opowiadania, krótkie historyjki, czasem prawdziwe, a niekiedy fantazyjne, wyimaginowane podróże, w których możemy spotkać Brancussiego na placu swego imienia w Paryżu, dziewczę Balthusa karcone przez matkę wyrastającą prosto z górskiego wodospadu, Matkę Boską i świętego Łukasza w Cannes, gości zaproszonych przez Maneta na śniadanie nad brzegiem rzeki w afrykańskiej wiosce, Monę Lisę na wycieczce w Zakopanem, Picassa na plaży z Pannami z Awinionu, Bonnarda na urlopie w Ustroniu czy Leona Tarasewicza w czasie pracy nad swą akcją malarską na Plaza Real w Barcelonie.

Niektóre kolaże nawiązują formalnie do istniejących dzieł sztuki bez użycia samego dzieła (np. Olimpia), w innych bezpośrednie, "obrazkowe" cytaty ze sztuki, służą precyzyjnemu wyrażeniu rzeczywistości czy myśli (Matisse w roli matki sztuki współczesnej czy autoportret kilkuletniego artysty w towarzystwie przerażających postaci Witkacego). Z rzadka pojawiają się kolaże będące wyrazem czysto estetycznym, grą z formą, perspektywą, kolorem czy skalą, półżartem.

Przedstawienia konkretnych postaci, fragmentów reklam prasowych, zostały wyizolowane ze swojego zwykłego otoczenia. Dziaczkowski korzysta z tego, że poszczególne części uniezależniają się od swojego naturalnego kontekstu, mogąc łączyć się w zupełnie nieoczekiwany sposób z innymi elementami. Przypominają się sceny z Monty Pythona, gdzie pojawiała się Wenus Botticelliego tańcząca kankana lub angielski gentleman spadający z nieba na stół Ostatniej Wieczerzy.

Bardzo ważnym atutem wszystkich prac jest optymalnie zachowany wymiar w obszarze konkretnego dzieła. Dopasowanie wielkości każdej postaci czy jej części do całości, uwaga przykładana do pochodzenia wyciętego fragmentu pozwalają doszukiwać się kolejnych znaczeń, a może nawet stwierdzenia, że nic nie jest przypadkowe?

Sam Dziaczkowski mówi: „Magią kolażu jest to, że łączy on w sobie pewną informację – zdjęcie, wydrukowane gdzieś i kiedyś, z drugą informacją powstałą 30. lat później w innym miejscu. Potem ja wkładam to w mój własny kontekst, miejsce i czas.”

Namalowane obrazy starych mistrzów Goi, Giotta, Tycjana, Leonarda da Vinci czy Rublowa, sfotografowane, reprodukowane we francuskich czy hiszpańskich magazynach z początku XX wieku, z lat 60., na pocztówkach czy we współczesnej prasie, na początku nowego tysiąclecia zostają wyszukane przez młodego artystę, który z otrzymanej mozaiki tworzy własny świat. Dziaczkowski zajmuje się swoimi wspomnieniami, dekonstruuje obrazy zapamiętane z dzieciństwa, jednocześnie dojrzewając razem z nimi. Odtwarzanie, łączenie, sterowanie jawi się jako próba postawienia sztuki jako narzędzia służącego do zrozumienia świata. Artysta bawi się w reżysera, który przypisuje nowe role, tworzy nowe sytuacje. Powstają z tego wizualne przypowieści czy księgi uzbieranych wiadomości domagające się równoczesnego patrzenia i widzenia.

Trudno nie przytoczyć za Jacques'em Prévertem, francuskim poetą i mistrzem kolażu, cytatu wynalezionego w jednym ze słowników: „Kolaż to sytuacja mężczyzny i kobiety, którzy żyją razem bez ślubu.”Dziaczkowski mierzy się z tą techniką od dziecka, rozwija i ćwiczy swą pamięć, podtrzymuje ten związek w bardzo silnych i wiernych relacjach. Ciekawe dokąd dalej wyruszy w podróż, kogo ze sobą zabierze? Jakie znaczenie znajdą słowa Maxa Ernsta, prekursora techniki, że „Sztuka to dziecięca zabawka”?